Wyszliśmy w największy upał czyli w okolicach godziny 12.00. Razem ze mną szli: siostra Bogumiła, Jacek, Seboya, ok. 20 dzieciaków (chłopcy niedowidzący) i bliżej nieokreślony mężczyzna, który znał drogę na szczyt. Do bramy Siloe szliśmy iście afrykańskim tempem, czyli z nogi na nogę a właściwie jeszcze wolniej. Poza bramą przewodnik narzucił dość szybkie tempo. Szliśmy wyposażeni w kije, aby odstraszać węże. Szlaku oczywiście nie było.
Zdobywcy na szczycie
Niestety nie udało mi się z różnych przyczyn, w tym braku nawet resztek kondycji również, wejść tak daleko jak reszta grupy. Ale nie żałuję. Widoki były piękne.
Gdy siedziałam na skale otoczona tabunem brzęczących much spotkałam 6 chłopców, którzy też już byli dość zmęczeni i postanowili zawrócić. Zaczęliśmy schodzić razem.
Okazało się, że moi współtowarzysze nie mają ze sobą wystarczającej ilości wody i jedzenia, więc radośnie wypili i zjedli moje zapasy.Było niezwykle ciężko wchodzić i schodzić. Pamiętajmy, że to są chłopcy niedowidzący, którzy nie widzieli dokładnie po czym stąpają. Często przewracali się, chwiali, tracili równowagę. Mieli obdrapane nogi i ręce. Ale szli. Szli bardzo dzielnie.
Ale najpiękniejsze w tym wszystkim były ich twarze rozpromienione.
Ci wszyscy chłopcy po raz pierwszy w życiu weszli na górę. Byli niesamowicie dumni i szczęśliwi, ze dali radę. Nie ukrywam, że dużo radości sprawiło im również to, że okazali się silniejsi ode mnie.
Wspaniale ich było wtedy obserwować - to jedno z najpiękniejszych afrykańskich wspomnień.
Przez następne dni chłopcy ciągle pytali: Sista, Sista, kiedy pójdziemy w góry?!
Gosia w swoim żywiole! Super !
OdpowiedzUsuńIzik