Na życzenie Wandy i może innych czytelników też.
O bibliotece.
Dewey i jego klasyfikacja.
W RPA klasyfikuje się książki według Deweya. Niestety (a może 'stety', bo inaczej z pewnością byśmy nie zdążyli wszystkiego tak dokładnie opisać) nie mieliśmy pełnych tablic klasyfikacyjnych, tylko takie bardzo ogólne. Nie chcieliśmy wprowadzać innej klasyfikacji, żeby razie wątpliwości Boni The Librarian mógł zadzwonić do biblioteki w mieście i się o coś zapytać.
Mieliśmy do wyboru kupić książki traktujące o Klasyfikacji Deweya albo ich nie kupić(i to wybraliśmy). A zaoszczędzone pieniądze wydaliśmy na książki dla dzieci. Bo doszliśmy do wniosku, że lepiej opisać woluminy mniej dokładnie (a i tak nikt z tego nie skorzysta) niż opisać przedokładnie i też nikt z tego nie skorzysta.
Nasza klasyfikacja
Dlatego wprowadziliśmy też własną klasyfikację - naszym zdaniem bardziej przydatną. Podzieliliśmy książki na edukacyjne [podręczniki], popularno-naukowe, nowele, biografie i książkę dziecięcą [i tutaj podkategorie wiekowe - dla najmłodszych itd].
wielojęzyczność
W RPA jest 11 języków urzędowych i cała gromada języków lokalnych. Stąd i w naszej bibliotece pojawiło się wiele książek w języku innym niż angielski. [Ich klasyfikacją zajął się Boni The Librarian, bo my nie znaliśmy owych dialektów]
Aby z daleka było widoczne,w jakim języku została napisana dana książka zastosowaliśmy kolorowe oznaczenia na grzbietach książek, np.: niebieski dla angielskiego, czerwony dla sepedi itd.
Pieniądze na książki i książki same w sobie
Pieniądze na książki przekazało Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Polsce. Część książek kupiły Siostry w Johannesburgu (głownie brajlowskie), część my w Polokwane, część zamówiliśmy w katalogu.
Zarówno moje jak i dziecięce serca podbijały książeczki z tej serii:
There is a Rooster. What colours do you think he is?
[To jest kogut. Jak myślisz, jakiego jest koloru?]
Rooster is beautifull brown, red and green!
[Kogut jest brązowy, czerwony i zielony!]
Dzieci też je uwielbiały.
Natomiast niewidomi najchętniej czytali o losach małej (małego?) Pandy. Były to książki zapisane brailem oraz czarnym drukiem, na stronach były naklejone różne materiały, które niewidomi (i widzący też!) mogli dotykać i poznawać (np.futerko niedźwiadka). Do zestawu dołączona była maskotka Pandy. Wszystko bardzo ładnie wykonane, aż chciało się czytać!
Do biblioteki kupiliśmy też kilka plansz/plakatów - dla najmłodszych z alfabetem, dla starszych z mapą RPA i hymnem narodowym w kilku językach.
Mieliśmy w planach ponaklejać zdjęcia dzieciaków z lekcji bibliotecznych na ścianach, aby czuły, że to miejsce jest dla nich. Ale jakoś nam nie wyszło :(
czwartek, 8 lipca 2010
wtorek, 15 czerwca 2010
Komunikacja miejska
Wygrzebane z pamiętnika:
04.09.2008
Następnego dnia pojechaliśmy z Bonim [przyszłym Bibliotekarzem] do Polokwane [tak, tam teraz Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej są!).
'Taxi' to taki lokalny busik, który jeździ, jak chce (o zgrozo), gdzie chce i kiedy chce. Boni dostał SMSa od kogoś, że właśnie busik nadjeżdża. I faktycznie, zaraz podjechał pod bramę Siloe i wsiedliśmy. Przy drodze asfaltowej mieliśmy się przesiąść do innego samochodu, ale zabrakło dla nas miejsca. Więc kierowca Taxi stwierdził, że pojedzie gdzieś indziej.
A konkretniej w przeciwną stronę.
Gdzieś tam:
Mieliśmy okazję pooglądać inne wioski, przez które mknęło nasze taxi trąbiąc niemożebnie. Po 25 minutach taxi wróciło do Thogkwanen, pojeździło po niej, uzbierało komplet. Potem padło pytanie - Dokąd? - Większość odpowiedziała - do Polokwane - tam więc pojechaliśmy. A właściwie popędziliśmy, łamiąc po drodze wszystkie możliwe przepisy.
A taxi wygląda tak:
Płaci się po drodze kierowcy, podając przez współpasażerów pieniądze. Czasem reszta do nas wracała, czasem nie.
Po załatwieniu różnych spraw w mieście, poszliśmy na postój taksówek, poczekaliśmy aż zbierze się grupa jadących w to samo miejsce. I pojechaliśmy.
Zero rozkładów, zero standardów bezpieczeństwa, ale za to cała masa niezapomnianych wrażeń.
04.09.2008
Następnego dnia pojechaliśmy z Bonim [przyszłym Bibliotekarzem] do Polokwane [tak, tam teraz Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej są!).
'Taxi' to taki lokalny busik, który jeździ, jak chce (o zgrozo), gdzie chce i kiedy chce. Boni dostał SMSa od kogoś, że właśnie busik nadjeżdża. I faktycznie, zaraz podjechał pod bramę Siloe i wsiedliśmy. Przy drodze asfaltowej mieliśmy się przesiąść do innego samochodu, ale zabrakło dla nas miejsca. Więc kierowca Taxi stwierdził, że pojedzie gdzieś indziej.
A konkretniej w przeciwną stronę.
Gdzieś tam:
Mieliśmy okazję pooglądać inne wioski, przez które mknęło nasze taxi trąbiąc niemożebnie. Po 25 minutach taxi wróciło do Thogkwanen, pojeździło po niej, uzbierało komplet. Potem padło pytanie - Dokąd? - Większość odpowiedziała - do Polokwane - tam więc pojechaliśmy. A właściwie popędziliśmy, łamiąc po drodze wszystkie możliwe przepisy.
A taxi wygląda tak:
Płaci się po drodze kierowcy, podając przez współpasażerów pieniądze. Czasem reszta do nas wracała, czasem nie.
Po załatwieniu różnych spraw w mieście, poszliśmy na postój taksówek, poczekaliśmy aż zbierze się grupa jadących w to samo miejsce. I pojechaliśmy.
Zero rozkładów, zero standardów bezpieczeństwa, ale za to cała masa niezapomnianych wrażeń.
poniedziałek, 17 maja 2010
Co robią psy w Afryce?
Psy w Południowej Afryce gryzą, warczą i szczekają. Tylko.
Nie merdają ogonem i nie sikają z radości na widok właściciela.
Dlaczego? Bo tam psy służą wyłącznie do obrony przed dzikimi zwierzętami lub ludźmi.
I mimo, że Siostry miały pod swoją opieką, rozpieszczonego przez nie psa,
dzieci nie rozumiały jak można się z nim bawić i go głaskać.
I uciekały na widok takiego stwora:
Szkoda, bo pies to coś więcej niż warczące narzędzie obronne.
Nie merdają ogonem i nie sikają z radości na widok właściciela.
Dlaczego? Bo tam psy służą wyłącznie do obrony przed dzikimi zwierzętami lub ludźmi.
I mimo, że Siostry miały pod swoją opieką, rozpieszczonego przez nie psa,
dzieci nie rozumiały jak można się z nim bawić i go głaskać.
I uciekały na widok takiego stwora:
Szkoda, bo pies to coś więcej niż warczące narzędzie obronne.
niedziela, 25 kwietnia 2010
Krokodyli świat
Doszły mnie słuchy tajne i dziwne,
że istnieje zapotrzebowanie na notki kolejne.
Spróbujemy -- ja pisanie, wy czytanie.
Krokodyle.
Pewnej pięknej słonecznej niedzieli Siostra F. zabrała nas na wycieczkę po RPA.
Abyśmy przewietrzyli głowy po studiowaniu klasyfikacji Deweya...
I tak trafiliśmy do miejsca, gdzie produkuje się krokodyle
-- Agatha Crocodile Ranch -
Tak, nie hoduje, nie uprawia, po prostu produkuje.
Agatha Ranch to ogromna ferma krokodyli.
Produkuje się je głównie dla ich skóry i dla mięsa.
Zaczęło się od tego, że w oczekiwaniu na przewodnika,
przyszło nam zwiedzić fermowy sklep. Na pierwszy rzut oka -- sklep, jak to sklep:
Skóry krokodyla przerobione na cokolwiek,
pamiątki, zrobione z czegokolwiek, byle miały flagę RPA.
I to:
Maleńkie krokodylki, zatopione w formalinie.
W słoikach jak po majonezie.
Do kupienia za bagatela 4 randy (niecałe 2 zł).
Ze stanu zniesmaczenia i zdumienia,
wyrwał nas wielce radosny przewodnik.
Pokazałnam różne pokrokodyle pozostałości,
jak zęby, czaszki i skóry.
O, właśnie te zęby nam pokazał.
Popsute zęby odłamują się i wypadają, a na ich miejsce wysuwają się nowe. Dlatego są takie długie.
Później dał nam do potrzymania krokodyla, który byl ogólnym pupilem
i miał zaszczyt mieszkać we własnym akwarium.
Był ślepy i nadzwyczaj spokojny.
Krokodyl miał, jak dla mnie, zadziwiająco suchą i zimną skórę.
Później pokazano nam produkcję krokodyli, czyli wielkie pojemniki z jajami.
Płeć zwierza jest determinowana przez temperaturę, w jakiej przetrzymywane są jaja.
Więc w pojemniku A produkowały się samice ok 29st.,
a w pojemniku B samce ok 34 st..
Następnie zaprowadzono nas do przedszkola.
Był to wielki, betonowy basen, z odrobiną zielonej wody, i zdecydowanie większą ilością krokodyli niż pojemnik był w stanie pomieścić.
Małe zwierzaki chodziły po sobie, spały na sobie i ogólnie nie przejmowały się tłokiem.
Widok dość przygnębiający.
Dorosłe krokodyle miały już lepsze warunki, poza betonem miały wodę i piasek...
Przewodnik, bardzo interesująco opowiadający, wszedł między krokodyle, żeby się z nimi i nimi pobawić.
Było to dość odważne, ale to wtedy krokodyle były ospałe, apatyczne i wszystko gdzieś mające.
Nawet jadły niechętnie. A karmiono je tam głównie kurczakami.
Jedną z atrakcji turystycznych było karmienie krokodyla, martywm kurczakiem zaczepionym na sznurku.
I można się było bawić z krokodylem. W kotka i myszkę.
Na odjezdne, kupiliśmy mrożone mięso krokodyle. Podobnież z ogona, i podobnież z max 3 letniego zwierza, (bo podobnież mięso starszych staj e się trujące).
Tak, wiem, że to hipokryzja z mojej strony. Ale zjadłam to mięso.
Było świetnie przyrządzone przez kucharkę z Siloe.
Ludzie mawiają, że krokodyle mięso smakuje jak kurczak.
Dla mnie smakował zupełnie inaczej niż cokolwiek, co jadłam do tej pory.
Więc jeśli już ktoś koniecznie chce jakiegoś przyrównania, to niech będzie, że smakuje jak kurczak.
że istnieje zapotrzebowanie na notki kolejne.
Spróbujemy -- ja pisanie, wy czytanie.
Krokodyle.
Pewnej pięknej słonecznej niedzieli Siostra F. zabrała nas na wycieczkę po RPA.
Abyśmy przewietrzyli głowy po studiowaniu klasyfikacji Deweya...
I tak trafiliśmy do miejsca, gdzie produkuje się krokodyle
-- Agatha Crocodile Ranch -
Tak, nie hoduje, nie uprawia, po prostu produkuje.
Agatha Ranch to ogromna ferma krokodyli.
Produkuje się je głównie dla ich skóry i dla mięsa.
Zaczęło się od tego, że w oczekiwaniu na przewodnika,
przyszło nam zwiedzić fermowy sklep. Na pierwszy rzut oka -- sklep, jak to sklep:
Skóry krokodyla przerobione na cokolwiek,
pamiątki, zrobione z czegokolwiek, byle miały flagę RPA.
I to:
Maleńkie krokodylki, zatopione w formalinie.
W słoikach jak po majonezie.
Do kupienia za bagatela 4 randy (niecałe 2 zł).
Ze stanu zniesmaczenia i zdumienia,
wyrwał nas wielce radosny przewodnik.
Pokazałnam różne pokrokodyle pozostałości,
jak zęby, czaszki i skóry.
O, właśnie te zęby nam pokazał.
Popsute zęby odłamują się i wypadają, a na ich miejsce wysuwają się nowe. Dlatego są takie długie.
Później dał nam do potrzymania krokodyla, który byl ogólnym pupilem
i miał zaszczyt mieszkać we własnym akwarium.
Był ślepy i nadzwyczaj spokojny.
Krokodyl miał, jak dla mnie, zadziwiająco suchą i zimną skórę.
Później pokazano nam produkcję krokodyli, czyli wielkie pojemniki z jajami.
Płeć zwierza jest determinowana przez temperaturę, w jakiej przetrzymywane są jaja.
Więc w pojemniku A produkowały się samice ok 29st.,
a w pojemniku B samce ok 34 st..
Następnie zaprowadzono nas do przedszkola.
Był to wielki, betonowy basen, z odrobiną zielonej wody, i zdecydowanie większą ilością krokodyli niż pojemnik był w stanie pomieścić.
Małe zwierzaki chodziły po sobie, spały na sobie i ogólnie nie przejmowały się tłokiem.
Widok dość przygnębiający.
Dorosłe krokodyle miały już lepsze warunki, poza betonem miały wodę i piasek...
Przewodnik, bardzo interesująco opowiadający, wszedł między krokodyle, żeby się z nimi i nimi pobawić.
Było to dość odważne, ale to wtedy krokodyle były ospałe, apatyczne i wszystko gdzieś mające.
Nawet jadły niechętnie. A karmiono je tam głównie kurczakami.
Jedną z atrakcji turystycznych było karmienie krokodyla, martywm kurczakiem zaczepionym na sznurku.
I można się było bawić z krokodylem. W kotka i myszkę.
Na odjezdne, kupiliśmy mrożone mięso krokodyle. Podobnież z ogona, i podobnież z max 3 letniego zwierza, (bo podobnież mięso starszych staj e się trujące).
Tak, wiem, że to hipokryzja z mojej strony. Ale zjadłam to mięso.
Było świetnie przyrządzone przez kucharkę z Siloe.
Ludzie mawiają, że krokodyle mięso smakuje jak kurczak.
Dla mnie smakował zupełnie inaczej niż cokolwiek, co jadłam do tej pory.
Więc jeśli już ktoś koniecznie chce jakiegoś przyrównania, to niech będzie, że smakuje jak kurczak.
czwartek, 10 grudnia 2009
Największe ssaki lądowe świata
W pierwszą niedzielę naszego pobytu w Siloe, Siostry zabrały nas i niewidomą/niedowidzącą młodzież z liceum do ośrodka w którym znajdowały się słonie. Każdy z widzących miał pod opieką jednego lub dwóch licealistów/licealistek.
Na początku byłam rozgoryczona, że część ze słoni nocuje w klatkach, że są tresowane. Potem dowiedziałam się, że przez przedstawianie słoni turystom pracownicy zbierają pieniądze na leczenie tych pięknych zwierząt.
Słonie są doprawdy ogromne. Oglądanie ich, dotykanie, karmienie było dla mnie nie lada przeżyciem. Dla licealistów pewnie jeszcze większym. Mimo, że słonie to zwierzęta zaliczane do wielkiej piątki RPA (obok nosorożca czarnego, bawoła afrykańskiego, lamparta i lwa), po raz pierwszy w życiu mieli okazję "zobaczyć" słonia - przez dotyk, przez zapach.
Nie wiedziałam, że słonie mają owłosienie (co prawda niewielkie, ale jednak) z włosów słonia Afrykańczycy robią bransolety.
Chłopcy i dziewczęta byli dość mocno zdenerwowani, bowiem byli w nowej dla siebie sytuacji. Bały się słoni (jednak większy strach budziły w nich udomowione psy - w Afryce używa się ich praktycznie wyłącznie do obrony). Jednak po chwili, gdy dotknęły słoni, mogły je karmić i drapać po podeszwach, a co więcej macać ich język (jest doprawdy obleśny) wszyscy stali się odważniejsi.Wszyscy (acz po kolei) mogliśmy razem z opiekunem słonia usiąść na grzbiecie tego wspaniałego zwierza. Słoń nie był zbyt wygodny - ot, trochę za szeroki jak dla mnie - ale za to pozwalał się karmić, gdy siedziałam u niego na grzbiecie. Niezapomniane wrażenie.
I oczywiście uświnił mnie mocno swoją trąbą, ale nie miałam większego wyboru i musiałam mu tę niestosowność wybaczyć. Później kolejni uczestnicy siadali na słoniach, z mniejszym bądź większym lękiem, ale prawie wszyscy zebrali się na odwagę i zrobili to. A nie jest to łatwe, zwłaszcza, gdy się nic nie widzi...Ale jacy byli szczęśliwi!
Słonie żyją około 70 lat, potrafią zjeść do 200kg dziennie, wydalają ok 80kg (całe szczęście, że słonie nie bywają na polskich trawnikach!) dorosłe osobniki mogą ważyć nawet do 6 ton! Uszy sięgają do ok 130 cm długości a zęby do 30 cm długości!
Kilka tygodni później mogliśmy podziwiać słonie na safari w parku narodowym Pilansberg musieliśmy uciekać, gdy stanęliśmy im na szlaku,
czekaliśmy cierpliwie, gdy stały na naszej drodze,
patrzeliśmy z zachwytem, gdy brały popołudniową kąpiel..
Na początku byłam rozgoryczona, że część ze słoni nocuje w klatkach, że są tresowane. Potem dowiedziałam się, że przez przedstawianie słoni turystom pracownicy zbierają pieniądze na leczenie tych pięknych zwierząt.
Słonie są doprawdy ogromne. Oglądanie ich, dotykanie, karmienie było dla mnie nie lada przeżyciem. Dla licealistów pewnie jeszcze większym. Mimo, że słonie to zwierzęta zaliczane do wielkiej piątki RPA (obok nosorożca czarnego, bawoła afrykańskiego, lamparta i lwa), po raz pierwszy w życiu mieli okazję "zobaczyć" słonia - przez dotyk, przez zapach.
Nie wiedziałam, że słonie mają owłosienie (co prawda niewielkie, ale jednak) z włosów słonia Afrykańczycy robią bransolety.
Chłopcy i dziewczęta byli dość mocno zdenerwowani, bowiem byli w nowej dla siebie sytuacji. Bały się słoni (jednak większy strach budziły w nich udomowione psy - w Afryce używa się ich praktycznie wyłącznie do obrony). Jednak po chwili, gdy dotknęły słoni, mogły je karmić i drapać po podeszwach, a co więcej macać ich język (jest doprawdy obleśny) wszyscy stali się odważniejsi.Wszyscy (acz po kolei) mogliśmy razem z opiekunem słonia usiąść na grzbiecie tego wspaniałego zwierza. Słoń nie był zbyt wygodny - ot, trochę za szeroki jak dla mnie - ale za to pozwalał się karmić, gdy siedziałam u niego na grzbiecie. Niezapomniane wrażenie.
I oczywiście uświnił mnie mocno swoją trąbą, ale nie miałam większego wyboru i musiałam mu tę niestosowność wybaczyć. Później kolejni uczestnicy siadali na słoniach, z mniejszym bądź większym lękiem, ale prawie wszyscy zebrali się na odwagę i zrobili to. A nie jest to łatwe, zwłaszcza, gdy się nic nie widzi...Ale jacy byli szczęśliwi!
Słonie żyją około 70 lat, potrafią zjeść do 200kg dziennie, wydalają ok 80kg (całe szczęście, że słonie nie bywają na polskich trawnikach!) dorosłe osobniki mogą ważyć nawet do 6 ton! Uszy sięgają do ok 130 cm długości a zęby do 30 cm długości!
Kilka tygodni później mogliśmy podziwiać słonie na safari w parku narodowym Pilansberg musieliśmy uciekać, gdy stanęliśmy im na szlaku,
czekaliśmy cierpliwie, gdy stały na naszej drodze,
patrzeliśmy z zachwytem, gdy brały popołudniową kąpiel..
Podziękowania!
Chciałam złożyć serdeczne podziękowania dla dwóch przemiłych ludzi Łaśka i Yatena, dzięki którym udało się zorganizować i wysłać paczkę świąteczną dla czytelników "Ave Maria Library".
Dziękuję!
Dziękuję!
niedziela, 1 listopada 2009
Baobab
Mohodumo
Pewnej słonecznej niedzieli udało nam się przekonać Seboyę - wychowawcę chłopców niedowidzących, żebyśmy wyruszyli na Mohodumo - najwyższą górę w okolicy. Wg Google Earth ma ona 1800 m. wysokości.
Wyszliśmy w największy upał czyli w okolicach godziny 12.00. Razem ze mną szli: siostra Bogumiła, Jacek, Seboya, ok. 20 dzieciaków (chłopcy niedowidzący) i bliżej nieokreślony mężczyzna, który znał drogę na szczyt. Do bramy Siloe szliśmy iście afrykańskim tempem, czyli z nogi na nogę a właściwie jeszcze wolniej. Poza bramą przewodnik narzucił dość szybkie tempo. Szliśmy wyposażeni w kije, aby odstraszać węże. Szlaku oczywiście nie było.
Zdobywcy na szczycie
Niestety nie udało mi się z różnych przyczyn, w tym braku nawet resztek kondycji również, wejść tak daleko jak reszta grupy. Ale nie żałuję. Widoki były piękne.
Gdy siedziałam na skale otoczona tabunem brzęczących much spotkałam 6 chłopców, którzy też już byli dość zmęczeni i postanowili zawrócić. Zaczęliśmy schodzić razem.
Okazało się, że moi współtowarzysze nie mają ze sobą wystarczającej ilości wody i jedzenia, więc radośnie wypili i zjedli moje zapasy.Było niezwykle ciężko wchodzić i schodzić. Pamiętajmy, że to są chłopcy niedowidzący, którzy nie widzieli dokładnie po czym stąpają. Często przewracali się, chwiali, tracili równowagę. Mieli obdrapane nogi i ręce. Ale szli. Szli bardzo dzielnie.
Ale najpiękniejsze w tym wszystkim były ich twarze rozpromienione.
Ci wszyscy chłopcy po raz pierwszy w życiu weszli na górę. Byli niesamowicie dumni i szczęśliwi, ze dali radę. Nie ukrywam, że dużo radości sprawiło im również to, że okazali się silniejsi ode mnie.
Wspaniale ich było wtedy obserwować - to jedno z najpiękniejszych afrykańskich wspomnień.
Przez następne dni chłopcy ciągle pytali: Sista, Sista, kiedy pójdziemy w góry?!
Wyszliśmy w największy upał czyli w okolicach godziny 12.00. Razem ze mną szli: siostra Bogumiła, Jacek, Seboya, ok. 20 dzieciaków (chłopcy niedowidzący) i bliżej nieokreślony mężczyzna, który znał drogę na szczyt. Do bramy Siloe szliśmy iście afrykańskim tempem, czyli z nogi na nogę a właściwie jeszcze wolniej. Poza bramą przewodnik narzucił dość szybkie tempo. Szliśmy wyposażeni w kije, aby odstraszać węże. Szlaku oczywiście nie było.
Zdobywcy na szczycie
Niestety nie udało mi się z różnych przyczyn, w tym braku nawet resztek kondycji również, wejść tak daleko jak reszta grupy. Ale nie żałuję. Widoki były piękne.
Gdy siedziałam na skale otoczona tabunem brzęczących much spotkałam 6 chłopców, którzy też już byli dość zmęczeni i postanowili zawrócić. Zaczęliśmy schodzić razem.
Okazało się, że moi współtowarzysze nie mają ze sobą wystarczającej ilości wody i jedzenia, więc radośnie wypili i zjedli moje zapasy.Było niezwykle ciężko wchodzić i schodzić. Pamiętajmy, że to są chłopcy niedowidzący, którzy nie widzieli dokładnie po czym stąpają. Często przewracali się, chwiali, tracili równowagę. Mieli obdrapane nogi i ręce. Ale szli. Szli bardzo dzielnie.
Ale najpiękniejsze w tym wszystkim były ich twarze rozpromienione.
Ci wszyscy chłopcy po raz pierwszy w życiu weszli na górę. Byli niesamowicie dumni i szczęśliwi, ze dali radę. Nie ukrywam, że dużo radości sprawiło im również to, że okazali się silniejsi ode mnie.
Wspaniale ich było wtedy obserwować - to jedno z najpiękniejszych afrykańskich wspomnień.
Przez następne dni chłopcy ciągle pytali: Sista, Sista, kiedy pójdziemy w góry?!
środa, 28 października 2009
Kultura kulinarna
Podstawą żywieniową RPA-ńczyków i produktem wielofunkcyjnym, z którego można zrobić wszystko jest papka zwana porridge (porycz / porydż). Przygotowuje się ją przez gotowanie kaszy kukurydzianej z wodą. Porycz jedzą rękoma, (sztućcy używają jak muszą) i jedzą ją z różnymi sosami np. sosem mięsnym lub chakalaka – to była fasola w jakimś czerwonym sosie z dodatkiem mango, przyrządzana trochę na słodko. Czasem jedzą po prostu z mlekiem.
Jak dla mnie –obrzydlistwo – nawet wszechmocna vegeta nie podołała zadaniu i jak porycz była niedobra, tak była nadal.
Ale tubylcom smakuje. Natomiast moja niechęć do tegoż produktu wywołała wielkie zdziwienie i niekiedy lekką pogardę. To tak, jakby w Polsce powiedzieć, że się chleba nie lubi.
Przypalona porycz również jest produktem wielce użytecznym – RPA-ńczycy wystawiają ją na słońce i suszą. Gotowy produkt jedzą jako płatki/chipsy. Są one b. twarde i zgrzytają w zębach, na szczęście nie są już tak obrzydliwe jak porycz właściwa.
Z poryczy robią również lokalny trunek o wdzięcznej nazwie tototo. Ale o tym innym razem…
Ciemny chleb (jak wynika z moich skromnych obserwacji) jest tańszy o jasnego. Co ciekawe wiele produktów w tym chleb nie zawierają informacji do kiedy należy spożyć produkt. Tylko do kiedy należy go sprzedać.
Chleb, który miałam okazję jeść polskiemu nawet do pięt nie sięgał. Albo może ja dziwna jestem.
W ramach słodyczy ssą trzcinę cukrową. Wysysają soki, trzymają przez chwilę w ustach i jak już się nawsysają to wypluwają. Ot taki estetyczny posiłek.
PS. I ciekawostka na zakończenie - mężczyznom nie przystoi gotować, jest to zajęcie tylko i wyłącznie kobiet.
Jak dla mnie –obrzydlistwo – nawet wszechmocna vegeta nie podołała zadaniu i jak porycz była niedobra, tak była nadal.
Ale tubylcom smakuje. Natomiast moja niechęć do tegoż produktu wywołała wielkie zdziwienie i niekiedy lekką pogardę. To tak, jakby w Polsce powiedzieć, że się chleba nie lubi.
Przypalona porycz również jest produktem wielce użytecznym – RPA-ńczycy wystawiają ją na słońce i suszą. Gotowy produkt jedzą jako płatki/chipsy. Są one b. twarde i zgrzytają w zębach, na szczęście nie są już tak obrzydliwe jak porycz właściwa.
Z poryczy robią również lokalny trunek o wdzięcznej nazwie tototo. Ale o tym innym razem…
Ciemny chleb (jak wynika z moich skromnych obserwacji) jest tańszy o jasnego. Co ciekawe wiele produktów w tym chleb nie zawierają informacji do kiedy należy spożyć produkt. Tylko do kiedy należy go sprzedać.
Chleb, który miałam okazję jeść polskiemu nawet do pięt nie sięgał. Albo może ja dziwna jestem.
W ramach słodyczy ssą trzcinę cukrową. Wysysają soki, trzymają przez chwilę w ustach i jak już się nawsysają to wypluwają. Ot taki estetyczny posiłek.
PS. I ciekawostka na zakończenie - mężczyznom nie przystoi gotować, jest to zajęcie tylko i wyłącznie kobiet.
Subskrybuj:
Posty (Atom)