środa, 28 października 2009

Kultura kulinarna

Podstawą żywieniową RPA-ńczyków i produktem wielofunkcyjnym, z którego można zrobić wszystko jest papka zwana porridge (porycz / porydż). Przygotowuje się ją przez gotowanie kaszy kukurydzianej z wodą. Porycz jedzą rękoma, (sztućcy używają jak muszą) i jedzą ją z różnymi sosami np. sosem mięsnym lub chakalaka – to była fasola w jakimś czerwonym sosie z dodatkiem mango, przyrządzana trochę na słodko. Czasem jedzą po prostu z mlekiem.
Jak dla mnie –obrzydlistwo – nawet wszechmocna vegeta nie podołała zadaniu i jak porycz była niedobra, tak była nadal.



Ale tubylcom smakuje. Natomiast moja niechęć do tegoż produktu wywołała wielkie zdziwienie i niekiedy lekką pogardę. To tak, jakby w Polsce powiedzieć, że się chleba nie lubi.
Przypalona porycz również jest produktem wielce użytecznym – RPA-ńczycy wystawiają ją na słońce i suszą. Gotowy produkt jedzą jako płatki/chipsy. Są one b. twarde i zgrzytają w zębach, na szczęście nie są już tak obrzydliwe jak porycz właściwa.
Z poryczy robią również lokalny trunek o wdzięcznej nazwie tototo. Ale o tym innym razem…

Ciemny chleb (jak wynika z moich skromnych obserwacji) jest tańszy o jasnego. Co ciekawe wiele produktów w tym chleb nie zawierają informacji do kiedy należy spożyć produkt. Tylko do kiedy należy go sprzedać.
Chleb, który miałam okazję jeść polskiemu nawet do pięt nie sięgał. Albo może ja dziwna jestem.

W ramach słodyczy ssą trzcinę cukrową. Wysysają soki, trzymają przez chwilę w ustach i jak już się nawsysają to wypluwają. Ot taki estetyczny posiłek.

PS. I ciekawostka na zakończenie - mężczyznom nie przystoi gotować, jest to zajęcie tylko i wyłącznie kobiet.

niedziela, 18 października 2009

Parę słów o szkole w Siloe.

Siloe jest ośrodkiem przeznaczonym dla osób niewidomych (głównie dzieci). Pochodzą one z całego RPA i mieszkają w Siloe przez większość roku. Do rodzin wyjeżdżają tylko na wakacje (których jest kilka w ciągu roku). Część z nich jest niewidoma, lecz większość jest niedowidząca. A ponieważ słaby wzrok często występuje łącznie z brakiem pigmentu w skórze – dlatego w ośrodku było bardzo wielu albinosów (może nawet połowa dzieciaków?).



Albinosi mają niezwykle wrażliwą skórę, dlatego zawsze chodzą w kapeluszach, długich spodniach i koszulkach z długim rękawem. Za to często boso.



Najbardziej zaprzyjaźniłam się z niedowidzącymi chłopcami (partially sighted – PS) i to o nich mogę najwięcej powiedzieć.

Dzieciaki zaczynają zajęcia w szkole o godzinie 7.30. Lekcje trwają po 30 minut i nie ma pomiędzy nimi przerw. Tylko w okolicach godziny 10.00 dzieciaki mają pół godziny czasu dla siebie. Zajęcia trwają do ok. 15.00 Potem obiad i czas wolny. O 17.00 kolacja i najczęściej ‘study time’.
Nauka w szkole podstawowej trwa 7 lat. Klasy lizą po ok. 15 uczniów. Są to klasy integracyjne (dla niewidomych i niedowidzących). Dodatkowo istnieją klasy wyrównawcze. Przedmioty są podobne do naszych.
Wykładowym w szkole jest j. angielski. Ponadto dzieciaki uczą się j. afrikaans, ponieważ będą go zdawać na maturze. (Na maturze obowiązuje jeden z języków urzędowych, ale nie może to być język rodzinny, ani też język wykładowy w szkole). Afrikaans nie jest lubianym przez dzieci przedmiotem.
Niestety edukacja nauczycieli pozostawia wiele do życzenia. Najczęściej są to ludzie z wioski, którzy nie mają odpowiednich podstaw do nauczania, a o szkoleniu pedagogicznym podejrzewam, że nigdy nie słyszeli. Siostry mówiły, że ciężko jest znaleźć wykształconych, odpowiedzialnych nauczycieli chętnych do pracy z tak trudnymi dziećmi w dodatku z dala od miasta. Więc jest tam jak jest. A zatrudnionego nauczyciela b. ciężko zwolnić, bo stoją za nim związki zawodowe.

O samych dzieciakach więcej innym razem.

PS.Wszystkie dzieciaki potrafiły na mapie zlokalizować Polskę. Często tylko RPA i Polskę…
PS.2. W RPA nauczyciel to jeden z najlepiej opłacanych zawodów w kraju.

środa, 14 października 2009

Kilka słów o kościele

Siloe jest ośrodkiem prowadzonym przez Siostry Zakonne, tak więc nie mogło zabraknąć kościoła w pobliżu. Jest duży i skromnie urządzony. Tabernakulum znajduje się po lewej stronie ołtarza.




Na niedzielne Msze Św. przychodzą dzieci z Siloe oraz Parafianie z okolicznych wiosek (ok.30-40osób).
Część z nich przychodzi w swoich tradycyjnych strojach. A ponieważ mieszkańcy Thogkwanen wywodzą się z różnych plemion - to też ich stroje były b. różne.
Ponieważ na początku mojego pobytu w RPA było bardzo zimno, część kobiet przyszła owinięta kocami. I tu jako ciekawostkę przytoczę opowieść siostry Bogumiły: kiedyś do kościoła przyszła starsza kobieta owinięta kocem. Wyszyła na nim podobiznę Jezusa i podpis (w j.sepedi) Jezu Ufam Tobie. Ot, taki odświętny koc.

Msza Święta nieznacznie różni się od polskiej (albo tak mi się wydaje).
I zdecydowanie nie zaczyna się punktualnie. Ale akurat pół godziny spóźnienia to w Afryce tyle, co nic...
Podczas czytania Ewangelii przy mównicy, po prawej i lewej stronie księdza stoją ministranci z zapalonymi świecami. Co ciekawe dziewczęta również mogą służyć do Mszy Św. jako ministrantki.
Kazanie - na pierwszej Mszy w Siloe kazanie było bardzo specyficzne - początkowo Ksiądz Proboszcz mówił w języku angielskim, ale w pewnym momencie tak się wzburzył i zaangażował w swoje kazanie, że płynie przeszedł w język sepedi. Ogólnie Msza jest prowadzona w języku angielskim.
Klęczy się moim zdaniem zdecydowanie dłużej (przy Przeistoczeniu i długo po).
Przy przekazywaniu sobie Znaku Pokoju dzieci wychodzą z ławek, chodzą między sobą i podają sobie ręce. Trwa to dość długo, (dla mnie to wzruszające).


fot.Andrzej Morsztyn


Ponieważ ksiądz nie zawsze jest obecny na Mszy Św. często Siostry (ale nie tylko) są Szafarzami. Mszę wtedy prowadzą wyznaczeni ludzie (również niewidomi).
Jednak najciekawsze okazało się dla mnie zachowanie dzieci. W Polsce, podczas Mszy dla dzieci (czy jakiejkolwiek innej) słychać rozmowy, widać, że dzieci wygłupiają się, wiercą i kręcą. A tam nie. Ot siedzą i słuchają (nawet te, które nie znają jeszcze języka angielskiego)* Za to wszystkie przepięknie śpiewają (po angielsku i sepedi). Śpiewają na cały głos, tańczą. Tamten kościół ŻYJE.



*W okolicy Siloe dominującym językiem jest język sepedi. Jednak szkoły Siloe i Vrederust prowadzą zajęcia w języku angielskim. W RPA funkcjonuje 11 języków urzędowych.


PS. I jeszcze jedna ciekawostka. Czasem mieszkańcy przynoszą różne dary dla księdza. I tak można zobaczyć procesję niosącą dla księdza proszek do prania, płyn do mycia naczyń i papier toaletowy...

środa, 7 października 2009

Wspomnienia z podróży

Wróciłam. Żyję. I mam się dobrze.

I pozwolę sobie podzielić się z Wami moimi przeżyciami i plotkami.

Ale dziś słów parę o bibliotece – pojechaliśmy do RPA po to, by ją stworzyć.

Biblioteka mieści się na terenie misji katolickiej Siloe (24°11'4.38"S 29°27'48.67"E) prowadzonej dla dzieci niewidomych i niedowidzących przez Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża (siostry z tego zgromadzenia prowadzą również szkołę dla niewidomych w Laskach). Obok Siloe znajduje się szkoła dla dzieci widzących pochodzących z pobliskiej wioski Thogkwanen.

Biblioteka była przeznaczona dla 4 grup odbiorców. Przede wszystkim dla dzieci niewidomych i niedowidzących – dla nich w bibliotece były książki braillowskie bądź czarnodrukowe z wielką czcionką. Drugą grupą odbiorców były dzieciaki z wioski. Trzecią nauczyciele, dla których zgromadzono programy nauczania (czarnodrukowe i braillowskie), gazety edukacyjne itp. Ostatnią, najmniej liczną grupą docelową byli parafianie. I to głównie dla nich siostry zgromadziły książki o tematyce religijnej. Nie znam dokładnej liczby woluminów, ale podejrzewam ok. 6 – 7 tys. egzemplarzy.



Biblioteka okazała się być dużo większa niż się spodziewałam. Usytuowano ją w najstarszym budynku w Siloe, w którym dawnej mieścił się kościół - jedna świątynia zmieniła się w drugą.



Przez pierwsze kilka dni próbowaliśmy dojść do jednej wspólnej wizji reorganizacji zbiorów i przestrzeni. Często życie lub siostra Fides zmuszały nas do zmiany naszych wizji. Ostatecznie ustaliliśmy, że wszystko co najważniejsze, będzie w jednym, największym pomieszczeniu. Tylko nauczycielom zadedykowaliśmy inne pomieszczenie – aby mieli ciszej i aby nie przeszkadzali.

I wtedy wzięliśmy się do pracy. Podzieliliśmy się zadaniami. Justyna katalogowała książki w lokalnym programie bibliotecznym Papirus (o jego funkcjonalności dyskretnie przemilczę). Jacek i ja zajmowaliśmy się klasyfikacją książek. Potem również naprawiałam książki, naklejałam nalepki określające język i kody kreskowe. Było wiele radości i pająków bardziej lub mniej żywych ukrytych między książkami.