czwartek, 10 grudnia 2009

Zebry czyli stworzenia osłopodobne.

Występują dwa rodzaje zebr:

Białe w czarne paski.


I czarne w białe paski.

Największe ssaki lądowe świata

W pierwszą niedzielę naszego pobytu w Siloe, Siostry zabrały nas i niewidomą/niedowidzącą młodzież z liceum do ośrodka w którym znajdowały się słonie. Każdy z widzących miał pod opieką jednego lub dwóch licealistów/licealistek.

Na początku byłam rozgoryczona, że część ze słoni nocuje w klatkach, że są tresowane. Potem dowiedziałam się, że przez przedstawianie słoni turystom pracownicy zbierają pieniądze na leczenie tych pięknych zwierząt.



Słonie są doprawdy ogromne. Oglądanie ich, dotykanie, karmienie było dla mnie nie lada przeżyciem. Dla licealistów pewnie jeszcze większym. Mimo, że słonie to zwierzęta zaliczane do wielkiej piątki RPA (obok nosorożca czarnego, bawoła afrykańskiego, lamparta i lwa), po raz pierwszy w życiu mieli okazję "zobaczyć" słonia - przez dotyk, przez zapach.



Nie wiedziałam, że słonie mają owłosienie (co prawda niewielkie, ale jednak) z włosów słonia Afrykańczycy robią bransolety.

Chłopcy i dziewczęta byli dość mocno zdenerwowani, bowiem byli w nowej dla siebie sytuacji. Bały się słoni (jednak większy strach budziły w nich udomowione psy - w Afryce używa się ich praktycznie wyłącznie do obrony). Jednak po chwili, gdy dotknęły słoni, mogły je karmić i drapać po podeszwach, a co więcej macać ich język (jest doprawdy obleśny) wszyscy stali się odważniejsi.Wszyscy (acz po kolei) mogliśmy razem z opiekunem słonia usiąść na grzbiecie tego wspaniałego zwierza. Słoń nie był zbyt wygodny - ot, trochę za szeroki jak dla mnie - ale za to pozwalał się karmić, gdy siedziałam u niego na grzbiecie. Niezapomniane wrażenie.




I oczywiście uświnił mnie mocno swoją trąbą, ale nie miałam większego wyboru i musiałam mu tę niestosowność wybaczyć. Później kolejni uczestnicy siadali na słoniach, z mniejszym bądź większym lękiem, ale prawie wszyscy zebrali się na odwagę i zrobili to. A nie jest to łatwe, zwłaszcza, gdy się nic nie widzi...Ale jacy byli szczęśliwi!




Słonie żyją około 70 lat, potrafią zjeść do 200kg dziennie, wydalają ok 80kg (całe szczęście, że słonie nie bywają na polskich trawnikach!) dorosłe osobniki mogą ważyć nawet do 6 ton! Uszy sięgają do ok 130 cm długości a zęby do 30 cm długości!


Kilka tygodni później mogliśmy podziwiać słonie na safari w parku narodowym Pilansberg musieliśmy uciekać, gdy stanęliśmy im na szlaku,



czekaliśmy cierpliwie, gdy stały na naszej drodze,



patrzeliśmy z zachwytem, gdy brały popołudniową kąpiel..

Podziękowania!

Chciałam złożyć serdeczne podziękowania dla dwóch przemiłych ludzi Łaśka i Yatena, dzięki którym udało się zorganizować i wysłać paczkę świąteczną dla czytelników "Ave Maria Library".
Dziękuję!

niedziela, 1 listopada 2009

Baobab

Dlaczego Baobab to przeklęte drzewo?




Bo Bóg się zezłościł na nie i posadził korzeniami do góry.





Wewnątrz tego przeklętego drzewa była niewielki bar z przeklętymi cenami...

Mohodumo

Pewnej słonecznej niedzieli udało nam się przekonać Seboyę - wychowawcę chłopców niedowidzących, żebyśmy wyruszyli na Mohodumo - najwyższą górę w okolicy. Wg Google Earth ma ona 1800 m. wysokości.



Wyszliśmy w największy upał czyli w okolicach godziny 12.00. Razem ze mną szli: siostra Bogumiła, Jacek, Seboya, ok. 20 dzieciaków (chłopcy niedowidzący) i bliżej nieokreślony mężczyzna, który znał drogę na szczyt. Do bramy Siloe szliśmy iście afrykańskim tempem, czyli z nogi na nogę a właściwie jeszcze wolniej. Poza bramą przewodnik narzucił dość szybkie tempo. Szliśmy wyposażeni w kije, aby odstraszać węże. Szlaku oczywiście nie było.



Zdobywcy na szczycie

Niestety nie udało mi się z różnych przyczyn, w tym braku nawet resztek kondycji również, wejść tak daleko jak reszta grupy. Ale nie żałuję. Widoki były piękne.
Gdy siedziałam na skale otoczona tabunem brzęczących much spotkałam 6 chłopców, którzy też już byli dość zmęczeni i postanowili zawrócić. Zaczęliśmy schodzić razem.




Okazało się, że moi współtowarzysze nie mają ze sobą wystarczającej ilości wody i jedzenia, więc radośnie wypili i zjedli moje zapasy.Było niezwykle ciężko wchodzić i schodzić. Pamiętajmy, że to są chłopcy niedowidzący, którzy nie widzieli dokładnie po czym stąpają. Często przewracali się, chwiali, tracili równowagę. Mieli obdrapane nogi i ręce. Ale szli. Szli bardzo dzielnie.



Ale najpiękniejsze w tym wszystkim były ich twarze rozpromienione.
Ci wszyscy chłopcy po raz pierwszy w życiu weszli na górę. Byli niesamowicie dumni i szczęśliwi, ze dali radę. Nie ukrywam, że dużo radości sprawiło im również to, że okazali się silniejsi ode mnie.
Wspaniale ich było wtedy obserwować - to jedno z najpiękniejszych afrykańskich wspomnień.

Przez następne dni chłopcy ciągle pytali: Sista, Sista, kiedy pójdziemy w góry?!

środa, 28 października 2009

Kultura kulinarna

Podstawą żywieniową RPA-ńczyków i produktem wielofunkcyjnym, z którego można zrobić wszystko jest papka zwana porridge (porycz / porydż). Przygotowuje się ją przez gotowanie kaszy kukurydzianej z wodą. Porycz jedzą rękoma, (sztućcy używają jak muszą) i jedzą ją z różnymi sosami np. sosem mięsnym lub chakalaka – to była fasola w jakimś czerwonym sosie z dodatkiem mango, przyrządzana trochę na słodko. Czasem jedzą po prostu z mlekiem.
Jak dla mnie –obrzydlistwo – nawet wszechmocna vegeta nie podołała zadaniu i jak porycz była niedobra, tak była nadal.



Ale tubylcom smakuje. Natomiast moja niechęć do tegoż produktu wywołała wielkie zdziwienie i niekiedy lekką pogardę. To tak, jakby w Polsce powiedzieć, że się chleba nie lubi.
Przypalona porycz również jest produktem wielce użytecznym – RPA-ńczycy wystawiają ją na słońce i suszą. Gotowy produkt jedzą jako płatki/chipsy. Są one b. twarde i zgrzytają w zębach, na szczęście nie są już tak obrzydliwe jak porycz właściwa.
Z poryczy robią również lokalny trunek o wdzięcznej nazwie tototo. Ale o tym innym razem…

Ciemny chleb (jak wynika z moich skromnych obserwacji) jest tańszy o jasnego. Co ciekawe wiele produktów w tym chleb nie zawierają informacji do kiedy należy spożyć produkt. Tylko do kiedy należy go sprzedać.
Chleb, który miałam okazję jeść polskiemu nawet do pięt nie sięgał. Albo może ja dziwna jestem.

W ramach słodyczy ssą trzcinę cukrową. Wysysają soki, trzymają przez chwilę w ustach i jak już się nawsysają to wypluwają. Ot taki estetyczny posiłek.

PS. I ciekawostka na zakończenie - mężczyznom nie przystoi gotować, jest to zajęcie tylko i wyłącznie kobiet.

niedziela, 18 października 2009

Parę słów o szkole w Siloe.

Siloe jest ośrodkiem przeznaczonym dla osób niewidomych (głównie dzieci). Pochodzą one z całego RPA i mieszkają w Siloe przez większość roku. Do rodzin wyjeżdżają tylko na wakacje (których jest kilka w ciągu roku). Część z nich jest niewidoma, lecz większość jest niedowidząca. A ponieważ słaby wzrok często występuje łącznie z brakiem pigmentu w skórze – dlatego w ośrodku było bardzo wielu albinosów (może nawet połowa dzieciaków?).



Albinosi mają niezwykle wrażliwą skórę, dlatego zawsze chodzą w kapeluszach, długich spodniach i koszulkach z długim rękawem. Za to często boso.



Najbardziej zaprzyjaźniłam się z niedowidzącymi chłopcami (partially sighted – PS) i to o nich mogę najwięcej powiedzieć.

Dzieciaki zaczynają zajęcia w szkole o godzinie 7.30. Lekcje trwają po 30 minut i nie ma pomiędzy nimi przerw. Tylko w okolicach godziny 10.00 dzieciaki mają pół godziny czasu dla siebie. Zajęcia trwają do ok. 15.00 Potem obiad i czas wolny. O 17.00 kolacja i najczęściej ‘study time’.
Nauka w szkole podstawowej trwa 7 lat. Klasy lizą po ok. 15 uczniów. Są to klasy integracyjne (dla niewidomych i niedowidzących). Dodatkowo istnieją klasy wyrównawcze. Przedmioty są podobne do naszych.
Wykładowym w szkole jest j. angielski. Ponadto dzieciaki uczą się j. afrikaans, ponieważ będą go zdawać na maturze. (Na maturze obowiązuje jeden z języków urzędowych, ale nie może to być język rodzinny, ani też język wykładowy w szkole). Afrikaans nie jest lubianym przez dzieci przedmiotem.
Niestety edukacja nauczycieli pozostawia wiele do życzenia. Najczęściej są to ludzie z wioski, którzy nie mają odpowiednich podstaw do nauczania, a o szkoleniu pedagogicznym podejrzewam, że nigdy nie słyszeli. Siostry mówiły, że ciężko jest znaleźć wykształconych, odpowiedzialnych nauczycieli chętnych do pracy z tak trudnymi dziećmi w dodatku z dala od miasta. Więc jest tam jak jest. A zatrudnionego nauczyciela b. ciężko zwolnić, bo stoją za nim związki zawodowe.

O samych dzieciakach więcej innym razem.

PS.Wszystkie dzieciaki potrafiły na mapie zlokalizować Polskę. Często tylko RPA i Polskę…
PS.2. W RPA nauczyciel to jeden z najlepiej opłacanych zawodów w kraju.

środa, 14 października 2009

Kilka słów o kościele

Siloe jest ośrodkiem prowadzonym przez Siostry Zakonne, tak więc nie mogło zabraknąć kościoła w pobliżu. Jest duży i skromnie urządzony. Tabernakulum znajduje się po lewej stronie ołtarza.




Na niedzielne Msze Św. przychodzą dzieci z Siloe oraz Parafianie z okolicznych wiosek (ok.30-40osób).
Część z nich przychodzi w swoich tradycyjnych strojach. A ponieważ mieszkańcy Thogkwanen wywodzą się z różnych plemion - to też ich stroje były b. różne.
Ponieważ na początku mojego pobytu w RPA było bardzo zimno, część kobiet przyszła owinięta kocami. I tu jako ciekawostkę przytoczę opowieść siostry Bogumiły: kiedyś do kościoła przyszła starsza kobieta owinięta kocem. Wyszyła na nim podobiznę Jezusa i podpis (w j.sepedi) Jezu Ufam Tobie. Ot, taki odświętny koc.

Msza Święta nieznacznie różni się od polskiej (albo tak mi się wydaje).
I zdecydowanie nie zaczyna się punktualnie. Ale akurat pół godziny spóźnienia to w Afryce tyle, co nic...
Podczas czytania Ewangelii przy mównicy, po prawej i lewej stronie księdza stoją ministranci z zapalonymi świecami. Co ciekawe dziewczęta również mogą służyć do Mszy Św. jako ministrantki.
Kazanie - na pierwszej Mszy w Siloe kazanie było bardzo specyficzne - początkowo Ksiądz Proboszcz mówił w języku angielskim, ale w pewnym momencie tak się wzburzył i zaangażował w swoje kazanie, że płynie przeszedł w język sepedi. Ogólnie Msza jest prowadzona w języku angielskim.
Klęczy się moim zdaniem zdecydowanie dłużej (przy Przeistoczeniu i długo po).
Przy przekazywaniu sobie Znaku Pokoju dzieci wychodzą z ławek, chodzą między sobą i podają sobie ręce. Trwa to dość długo, (dla mnie to wzruszające).


fot.Andrzej Morsztyn


Ponieważ ksiądz nie zawsze jest obecny na Mszy Św. często Siostry (ale nie tylko) są Szafarzami. Mszę wtedy prowadzą wyznaczeni ludzie (również niewidomi).
Jednak najciekawsze okazało się dla mnie zachowanie dzieci. W Polsce, podczas Mszy dla dzieci (czy jakiejkolwiek innej) słychać rozmowy, widać, że dzieci wygłupiają się, wiercą i kręcą. A tam nie. Ot siedzą i słuchają (nawet te, które nie znają jeszcze języka angielskiego)* Za to wszystkie przepięknie śpiewają (po angielsku i sepedi). Śpiewają na cały głos, tańczą. Tamten kościół ŻYJE.



*W okolicy Siloe dominującym językiem jest język sepedi. Jednak szkoły Siloe i Vrederust prowadzą zajęcia w języku angielskim. W RPA funkcjonuje 11 języków urzędowych.


PS. I jeszcze jedna ciekawostka. Czasem mieszkańcy przynoszą różne dary dla księdza. I tak można zobaczyć procesję niosącą dla księdza proszek do prania, płyn do mycia naczyń i papier toaletowy...

środa, 7 października 2009

Wspomnienia z podróży

Wróciłam. Żyję. I mam się dobrze.

I pozwolę sobie podzielić się z Wami moimi przeżyciami i plotkami.

Ale dziś słów parę o bibliotece – pojechaliśmy do RPA po to, by ją stworzyć.

Biblioteka mieści się na terenie misji katolickiej Siloe (24°11'4.38"S 29°27'48.67"E) prowadzonej dla dzieci niewidomych i niedowidzących przez Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża (siostry z tego zgromadzenia prowadzą również szkołę dla niewidomych w Laskach). Obok Siloe znajduje się szkoła dla dzieci widzących pochodzących z pobliskiej wioski Thogkwanen.

Biblioteka była przeznaczona dla 4 grup odbiorców. Przede wszystkim dla dzieci niewidomych i niedowidzących – dla nich w bibliotece były książki braillowskie bądź czarnodrukowe z wielką czcionką. Drugą grupą odbiorców były dzieciaki z wioski. Trzecią nauczyciele, dla których zgromadzono programy nauczania (czarnodrukowe i braillowskie), gazety edukacyjne itp. Ostatnią, najmniej liczną grupą docelową byli parafianie. I to głównie dla nich siostry zgromadziły książki o tematyce religijnej. Nie znam dokładnej liczby woluminów, ale podejrzewam ok. 6 – 7 tys. egzemplarzy.



Biblioteka okazała się być dużo większa niż się spodziewałam. Usytuowano ją w najstarszym budynku w Siloe, w którym dawnej mieścił się kościół - jedna świątynia zmieniła się w drugą.



Przez pierwsze kilka dni próbowaliśmy dojść do jednej wspólnej wizji reorganizacji zbiorów i przestrzeni. Często życie lub siostra Fides zmuszały nas do zmiany naszych wizji. Ostatecznie ustaliliśmy, że wszystko co najważniejsze, będzie w jednym, największym pomieszczeniu. Tylko nauczycielom zadedykowaliśmy inne pomieszczenie – aby mieli ciszej i aby nie przeszkadzali.

I wtedy wzięliśmy się do pracy. Podzieliliśmy się zadaniami. Justyna katalogowała książki w lokalnym programie bibliotecznym Papirus (o jego funkcjonalności dyskretnie przemilczę). Jacek i ja zajmowaliśmy się klasyfikacją książek. Potem również naprawiałam książki, naklejałam nalepki określające język i kody kreskowe. Było wiele radości i pająków bardziej lub mniej żywych ukrytych między książkami.

środa, 19 sierpnia 2009

Dziwny ten swiat

Dotarlismy na miejsce cali i zdrowi i w komplecie.
Co zastalam na miejscu opowiam jak wroce, bo nie mam tu dostepu do sieci.
To nie jest normalny kraj, to jest kosmos jakis.

środa, 12 sierpnia 2009

Zaczyna się.

Spakowana.
Podekscytowana.
Gotowa do drogi.

Zaczęło się.
:)

piątek, 7 sierpnia 2009

Już za parę chwil...

Za kilka dni rozpoczyna się moja wielka życiowa przygoda - 50-cio dniowa podróż do Republiki Południowej Afryki. Wraz z dwójką innych studentów Informacji naukowej i bibliotekoznawstwa - Justyną i Jackiem wyjeżdżamy na drugi koniec świata, aby stworzyć bibliotekę z prawdziwego zdarzenia. Miejsce docelowe: Siloe School for the Blind - szkoła dla dzieci widzących i niewidzących prowadzona przez polskie zakonnice - Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża.

Przed nami trzy główne oficjalne zadania:
1. Opracować i zorganizować księgozbiór czyli innymi słowy stworzyć bibliotekę od podstaw.
2. Przeszkolić personel, którzy przejmie po nas prowadzenie biblioteki.
3. Zachęcić dzieci do czytania.
Ja postawiłam sobie jeszcze kilka zadań:
1. Przede wszystkim nauczyć się cierpliwości.
2. Poznać ludzi i ich kulturę.
3. Nie dać się zjeść lwom, tygrysom i komarom.

Wyjeżdżamy więc do odległej Afryki zmieniać świat i siebie na lepsze. O moich wrażeniach, spostrzeżeniach i nowo nabytą wiedzą chcę się z Wami tutaj dzielić.
Ale:
Jeśli nie powstaną nowe wpisy, to prawdopodobnie dlatego, że:
1. Zjadł mnie jakiś wygłodniały tygrys.
2. Nie mam dostępu do sieci.
3. Zaniemówiłam z wrażenia.
W takiej sytuacji moje przygody opiszę po powrocie, ale zdecydowanie wolałabym to robić na bieżąco.
Już za kilka dni wszystko się wyjaśni.

Zaczęło się wielkie przygotowywanie do wyjazdu. Wylot już w środę 12.08.2009 o 13.40 (z Warszawy do Johannesburga z przesiadką w Istambule). Powrót 30.09.2009 o 12.40.
Trzymajcie za nas kciuki!